Patrząc na kolejki Rosjan opuszczających kraj po ogłoszeniu mobilizacji, trudno uciec od nasuwającej się refleksji. I nie stwierdzić, że marność nad marnościami, jak chciał biblijny Kohelet. I nie odkryć, że o diabolicznym chichocie zła można mówić, pisać, malować go, informować o nim innych na bardzo różne sposoby. Przyszły mi do głowy trzy z nich.
Sposób pierwszy: hiszpańskiego malarza Francisca Goi. Zasłynął on cyklem grafik „Okropności wojny” i „Gdy rozum śpi, rodzą się potwory”. Wstrząsające wizje metafizyczne, bez szczegółowego dopracowania, impulsywne, traktowane emocjami. W muzeum Prado, gdzie są obecnie eksponowane, panuje ciemność prawie, która doprawia dreszczem straszliwe wizje. Widać w tych wizjach cierpienie, niedorzeczność losu, który ludzie zgotowali ludziom. Żadnego estetyzowania, neurotyczna kreska, zapis EKG diabła. Goya wyprzedził swoją epokę do tego stopnia, że oglądając jego grafiki, trudno na sztywno przywiązać je do epoki, w której dział się przedstawiony na nich kataklizm. Tak samo można by malować Auschwitz albo nieco wcześniejsze wydarzenia z okresu wojny domowej w Hiszpanii. A Goya działał sto lat wcześniej. Jakie to ma jednak znaczenie, gdy maluje się zło w czystej postaci?
Drugi sposób: angielskiego pisarza George’a Orwella, który brał udział we wspomnianej wojnie domowej w Hiszpanii. W dzieciństwie przyjaźnił się z Cyrilem Connollym, późniejszym krytykiem literackim oraz pisarzem. Obaj zafascynowali się kiedyś opowiadaniem, którego bohater trafia w Andach do królestwa, w którym wszyscy obywatele są ślepi. W związku z tym wierzą, że ślepota jest lepsza od posiadania wzroku, zwłaszcza w wypadku tych, którzy nimi rządzą. Orwell i Connolly uważali ten tekst za świetną alegorię Wielkiej Brytanii. Minie kilkadziesiąt lat i dorosły już autor „Roku 1984” napisze, że istotą wojny jest niszczenie. I że jest ona sposobem na „obracanie w pył”. Ten obraz zła trudno oderwać od specyfiki jego dzieł – każdy totalitaryzm jest diaboliczny. I odbiera wzrok.
I trzeci sposób: kard. Konrada Krajewskiego, szefa Dykasterii ds. Miłosierdzia. Pojechał po raz kolejny na Ukrainę, zawiózł pomoc, spotykał się ze skrzywdzonymi ludźmi, doświadczył ucieczki przed rakietami, towarzyszył ekshumacjom. Opowiada o tym w wywiadzie, którego zaraz po powrocie udzielił „Gościowi” („Brakuje łez, brakuje słów”, ss. 20–23). – Trudno w takiej sytuacji cokolwiek powiedzieć, zostaje modlitwa – zasugerowała mu Beata Zajączkowska. – Gdy nie wiem, jak się zachować, to szukam w Ewangelii podobnych sytuacji i zastanawiam się, co by zrobił Jezus – odpowiedział, dodając: – Na cmentarzu w Iziumie myślałem, że Jezus, gdy był ukrzyżowany, kiedy doświadczył wielkiej nienawiści, to się modlił: „Boże, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”. Chodząc między grobami, odmawiałem Koronkę do Miłosierdzia Bożego, bo nic innego nie potrafiłem.
Chichot zła nie jest śmieszny, zazwyczaj przeraża, choć bać się go nie należy. Każde EKG diabła ostatecznie przecież pokaże prostą linię jego końca. Zdaje się, że to kard. Krajewski najlepiej je opisał. I znalazł na nie najlepsze antidotum. •
Masz pytania odnośnie do naszych tekstów o Funduszach Europejskich? Napisz
na adres: projekt@gosc.pl
lub “Gość Niedzielny”,
ul. Wita Stwosza 11, 40-042 Katowice